przepisy kulinarne, kulinaria, jedzenie, kuchnia

Pudding z babki drożdżowej

Pudding z babki drożdżowej-miniTrudno mi sobie wyobrazić, że coś tak zwyczajnego, a jednocześnie najlepszego na świecie, przynajmniej jeśli chodzi o ciasta, może zostać niezjedzone. Ale umówmy się – może się tak zdarzyć. Możemy też upiec więcej ciasta specjalnie, żeby najpierw uraczyć się drożdżowym specjałem w wersji tradycyjnej, a kilka dni później spróbować tego, co proponuje w najnowszej „Kuchni” Ola Lazar.

Pudding dla tych, którzy nie jedli wcześniej niczego podobnego może wyglądać dziwnie – ułożone w naczyniu plastry ciasta drożdżowego, o intensywniejszym niż zwykle kolorze, podpieczone i na ciepło. Po kilku sekundach jednak nikt już się nie dziwi tylko pałaszuje w skupieniu, a dopiero gdy skończy wydaje okrzyki uznania.

Nasączone masą jajeczną plastry babki drożdżowej na ciepło mają w sobie to, co najlepsze – zapach domowego wypieku, rozpływającą się w ustach konsystencję i piękny złocisty kolor. Nie mówiąc o smaku.

Idealne również w wersji z sosem truskawkowym. I na zimno.

Składniki:

– 1 czerstwa babka drożdżowa
– ok. 50 g miękkiego masła
– 2 jaja
– 30 g cukru
– 250 ml słodkiej śmietanki
– 75 ml mleka
– 50 ml winiaku
– kilka kropli olejku waniliowego

Listę składników przepisałam z „Kuchni”. Proporcje masy jajecznej są na niezbyt dużą babkę – czytamy. Nie wiem, co znaczy „niezbyt duża babka”, między innymi dlatego podałam dokładne proporcje – sami zdecydujcie, ile czego dodacie.

Moja babka miała ok. 35-40 cm długości, postanowiłam zatem zrobić masę jajeczną z półtorej porcji. Zrezygnowałam też z winiaku i dodałam więcej mleka. Olejek waniliowy zastąpiłam ekstraktem z wanilii – dodałam 1 łyżeczkę.

Ważenie masła możecie sobie darować, 50 g to wartość orientacyjna, a ja nie mam pojęcia ile go zużyłam. Masła użyjcie do wysmarowania ceramicznej formy (jednej dużej lub kilku małych, jak wolicie), a następnie pokrójcie babkę w plastry o grubości ok. 1,5 cm. Posmarujcie każdy plaster z obu stron cienką warstwą masła. I już – rola masła w tym deserze się kończy. Nadal chcecie odmierzać 50 g?

Piekarnik podgrzejcie do temperatury 175 st. Posmarowane masłem plastry układajcie jedne na drugich w żaroodpornym naczyniu lekko dociskając.

Czas na masę jajeczną. Jaja ubijcie z cukrem, a następnie wymieszajcie ze śmietaną i mlekiem. Na koniec dodajcie wanilię i, jeśli zdecydujecie się go użyć, winiak.
Plastry babki polejcie tak przygotowaną masą jajeczną, tak by każdy był nasączony. Pudding należy piec ok. 45 minut.

Uwagi:

Pudding będzie upieczony, kiedy masa jajeczna z wierzchu stężeje, a w środku nadal będzie lekko wilgotna (można to sprawdzić patyczkiem). Jeśli wierzch puddingu będzie już zarumieniony, a masa jajeczna płynna, formę można przykryć folią aluminiową, żeby wierzch się nie przypalił. Pokrojony na kawałki gorący pudding podajemy z sosem czekoladowym lub malinowym.

Przepis pochodzi z magazynu „Kuchnia”, Nr 6 (148) czerwiec 2007, s. 39.
Składniki i Uwagi zostały zaczerpnięte z powyższego miesięcznika, reszta to osobiste kuchenne wariacje na temat przepisu.

Aksamitny deser z truskawek

ser z truskawkami - miniNie będę zbyt oryginalna, jeśli zaproponuję kolejny truskawkowy deser. Nie przeszkadza mi być jednak monotematyczną jeśli mamy sezon na truskawki, który jak wiadomo za chwilę się skończy. Bo to właśnie ten czas jest nagrodą za postępujące upały, które skutecznie osładzają czerwone rozpływające się w ustach owoce. Zamrożone skutecznie ochłodzą i orzeźwią nawet najbardziej wyczerpanych gorącem, a jedzone prosto z krzaczka będą pochwałą ogrzewającego je słońca. Ja proponuję dziś coś truskawkowego prosto z lodówki.

Żaden, nawet najlepszy jogurt czy serek kupiony w sklepie, nie zasłuży w naszych oczach na to by go nazwać pysznym jeśli jadło się to, co o czym za chwilę powiem. Prostota – to słowo oprócz wszystkich pochwalnych epitetów dotyczących smaku, najlepiej opisuje ten deser. I nieprawdą według mnie jest, że nie powinno się mówić o banalnych przepisach, bo każdy o nich wie albo jest w stanie je wymyślić. Nieskomplikowane składniki i wykonanie, o które może się pokusić nawet dziecko mogą być tylko zaletą. Dodatkowo świadomość, że zrobiliśmy to sami, używając tylko naturalnych składników poprawi nam nastrój. A delikatność tego przysmaku sprawi, że będzie chcieli jeść go zawsze.

Jak to bywa w przypadku nieskomplikowanych przepisów będziemy mieli do czynienia tylko z trzema składnikami. Są to: truskawki, biały ser i cukier.

Ser powinien mieć gładką konsystencję, być delikatny i aksamitny. Tajemnica tego deseru tkwi tak naprawdę w umiejętnym wyborze tego składnika, bo nawet jeśli kupimy mniej słodkie truskawki, możemy naprawić to cukrem. A jeśli użyjemy sera z grudkami – zwykłego twarogu – będzie to zupełnie inne danie.

Ja używam sera sprzedawanego w półkilogramowych pudełkach – jest gładki i bardzo wilgotny. To ważne – nie może być zbitym w kostkę serem, jakiego używa się do kanapek. Nie może też być bardzo tłusty, konsystencja mascarpone też nie jest pożądana.

Jeśli mamy już odpowiedni ser, przygotujmy resztę składników, wyjmijmy mikser z końcówką do rozcierania i miskę albo mały ganek – coś, co można przykryć i schować do lodówki.

Ser z truskawkami

Składniki:

– truskawki
– biały ser
– cukier

Umyte i pozbawione ogonków truskawki miksujemy z serem i cukrem.
Tak przygotowany deser możemy zjeść od razu – jeśli truskawki i ser przechowywaliśmy w lodówce będzie wystarczająco chłodny – albo wstawiamy do lodówki i jemy później.

Ilość zależy jak zwykle od upodobań. Dodając mniej truskawek a więcej sera otrzymamy lekko różową masę, a im więcej truskawek, tym bardziej czerwony kolor i tym bardziej płynna konsystencja – możemy otrzymać nawet coś w stylu jogurtu do picia.
Nie mogę powstrzymać się od tylko jednej uwagi – najlepiej zrobić go dużo!

Truskawkowe wariacje

mus truskawkowyIlość przysmaków – deserów, ciast, koktajli, które można przyrządzić z truskawek wydaje się nieskończona. Mogą być bohaterkami każdego posiłku – na szczęście, bo sezon na truskawki ledwo się zaczyna i już się kończy. Trwa zdecydowanie za krótko.

Dobre nie zawsze musi być skomplikowane – truskawki jedzone bez dodatków są pochwałą natury, wyglądają bosko i tak smakują – mocna czerwień, zapach ziemi i słońca. Maczane w cukrze są idealne dla mniej wytrawnego łasucha.

Kiedy zaczyna się lato, trudno myśleć o zimie, ale w tym wypadku warto. Naleśniki polane truskawkowym sosem albo budyń muśnięty słodką, czerwoną plamką w ponury listopadowy dzień? Tak, wystarczy zamrozić to, co można dzisiaj zjeść niemal prosto z krzaczka. Nie ma prostszych przepisów.

Mus truskawkowy

– truskawki
– cukier

Truskawki miksujemy z cukrem w dowolnych proporcjach – w zależności od upodobań dodajemy cukru więcej albo mniej. Przekładamy do szklaneczek, miseczek i jemy od razu albo mrozimy i czekamy na sezon potruskawkowy.

Pudding Nigelli

Miło jest czasem zrobić coś z niczego. Albo – mamy ochotę na coś dobrego i nie chce nam się iść do sklepu. Zatem czas na pudding – z repertuaru Nigelli Lawson. Najprostszy. Ze składników, które każda pani domu ma: jajka, mąka, mleko. I skrawek tłuszczu do wysmarowania formy. Tylko. A więc do dzieła.

Składniki:

– 4 jajka
– 300 ml mleka
– 250 g mąki
– tłuszcz roślinny (łyżka)

Jaja miksujemy z mlekiem i odstawiamy na 15 minut. Dodajemy mąkę, najlepiej łyżka po łyżce. Mieszamy. Formę do ciasta smarujemy tłuszczem i rozgrzewamy w piekarniku w temperaturze 250 st. Przygotowaną wcześniej masę wlewamy do już rozgrzanej formy i pieczemy przez ok. 20 minut.

Podajemy ze śmietaną, sosem owocowym lub czekoladowym. Doskonale smakuje również z miodem.

Pyszny ze śmietanką i miodem jednocześnie. Najlepszy na ciepło, zaraz po wyjęciu z piekarnika. Zimny przypomina konsystencją gęstą, zbitą kaszę manną, tyle że jednolitą, bez ziarenek.

Rozgrzewający napój z imbiru

Zbliża się lato, ale na takie dni jak dziś – deszczowe, chłodne i pochmurne przyda się coś rozgrzewającego. Przepis ten podała, jeśli się nie mylę, w swoim telewizyjnym programie Tessa Capponi-Borawska, ale znam go tylko ze słyszenia, więc nie jestem pewna czy któryś ze składników nie został w mojej wersji pominięty.

Bierzemy:

– korzeń imbiru, który obieramy i odcinamy 1-2 plasterki
– miód – ok. 1 łyżkę na szklankę
– sok z cytryny
– wrzątek

Plastry imbiru skrapiamy solidną porcją soku z cytryny, zalewamy wrzątkiem, przykrywamy i odstawiamy na ok. 10 minut. Słodzimy miodem.

Na ten napój zwykłam mówić: „herbata imbirowa”, chociaż pierwotnie herbaty w nim nie było. Nic nie stoi jednak na przeszkodzie, by jej dodać i otrzymać prawdziwą imbirową herbatę.

Składniki pozostają te same, pozostaje dodać herbatę i razem z nią zaparzyć imbir, cytrynę i osłodzić miodem.

Kojące, rozgrzewające i niezwykle aromatyczne.

Sobota na słodko

Miseczka truskawek, miseczka winogron. Trudno o coś piękniejszego na stole w sobotni poranek. Na dodatek pachnący chleb wiejski z twardą, chrupiącą skórką, świeże masło, biały ser. Dżem truskawkowy (domowej roboty – koniecznie) dla kontrastu między lekko słodkim, soczystym owocem a przypominającymi zimę słodyczy i aromacie upchniętym w słoiczek.

Najlepsze jedzenie jest proste. Chleb z dobrym twarogiem z cząstkami winogron (białe i różowe) i truskawek. Bez grama cukru, za to idealne.

Do tego podlana mlekiem kawa o smaku lekko rozproszonej goryczy. Idealny początek weekendu, idealny początek dnia. Bez dosładzania, a nad wyraz słodki.

Zapiekanka z ziemniaków i kolendry

Zapiekane ziemniaki nie są żadną nowością, ale mogą być jednym z najsmaczniejszych dań czy dodatków. Jeśli dorzucimy do nich mielone mięso albo pierś z kurczaka i wstawimy do piekarnika razem mamy pełne danie i nie musimy martwić się o czas, który zwykle trzeba dzielić na obróbkę mięsa i pogodzić z czasem zapiekania ziemniaków. Wystarczy surówka i gotowe.

Gdy do ziemniaków dodamy inne warzywa możemy sobie odpuścić surówkę (chociaż ja nie lubię odmawiać sobie pojadania chrupkich liści sałaty albo innych warzyw, nawet jeśli obok leżą duszone czy zapieczone).

Podanie ziemniaków do grillowanych specjałów jest dobrym rozwiązaniem, gdy zapraszamy gości w porze obiadowej a leniwe posiedzenie w ogrodzie przeciąga się do kolacji. Dobre pieczywo podawane zwykle z okazji takich ogródkowych przyjęć jest oczywiście mile widziane, ale nic nie robi na gościach wrażenia, jak coś, czego się nie spodziewali i co wygląda jak byśmy włożyli w to masę pracy. Podobnie jest z deserem, ale o tym kiedy indziej.

Do przygotowania zapiekanki z ziemniaków użyłam:

– ziemniaki (mniej więcej 3 szt. na osobę, ale wszystko zależy od rozmiaru ziemniaków)
– brokuł
– pęczek świeżej kolendry
– duży jogurt naturalny
– dobra oliwa
– sól

Ziemniaki przygotowujemy jak do gotowania – obieramy albo dokładnie myjemy w łupinach, jeśli mamy młode. Naczynie do zapiekania smarujemy delikatnie oliwą, piekarnik nagrzewamy do ok. 190 st.
Pokrojone (według uznania – ja kroiłam w „ćwiartki”) ziemniaki wrzucamy do naczynia, skrapiamy oliwą, solimy i wstawiamy do piekarnika na 30-40 minut. W tym czasie myjemy brokuł, oddzielamy różyczki i blanszujemy (wrzucamy na chwilę do lekko osolonej gotującej się wody i gotujemy przez 5 minut).
Kolendrę siekamy, połowę pęczka mieszamy z jogurtem, drugą część zostawiamy na później. Jogurt delikatnie oprószamy solą, pamiętając że ziemniaki były osolone.
Po 30-40 minutach wyjmujemy ziemniaki, polewamy jogurtem i układamy między nimi różyczki brokułu. Wstawiamy do piekarnika i trzymamy w nim do momentu aż ziemniaki będą dość miękkie, by się nimi zajadać.

Uwaga:

Blanszowanie brokułu sprawi, że będzie dość miękki, a różyczki nie spalą się podczas pieczenia.
Długość pieczenia zależy od stopnia rozgrzania piekarnika, a także od tego jak drobno pokroiliśmy ziemniaki; pieczenie moich ziemniaków trwało około 1 godz. i 10 min. (40 minut przed dodaniem brokułów i 30 minut z brokułami i jogurtem).

Wegetariańskie placki po węgiersku

Jeśli placek po węgiersku to z mięsem – tak głoszą oryginalne przepisy, ale ponieważ ja od mięsa wolę bukiet warzyw, zrobiłam wersję wegetariańską. Można się oczywiście kłócić o nazwę, bo z placka po węgiersku moje placki mają chyba tylko wielkość (porównywalną do naleśników). Ale nie sądzę, by ktokolwiek kto spróbował tego dania chciał coś zmieniać choćby w kwestii nazwy. Zresztą, nie ma to znaczenia. Placki ziemniaczane z warzywami brzmią równie dobrze.

Placki ziemniaczane mają to do siebie, że smażone na zwykłej patelni chłoną dużo tłuszczu. Jeśli komuś to przeszkadza – trudno. Zawsze można je usmażyć na patelni teflonowej albo po prostu zjeść ich niewiele. Możecie też nie jeść ich wcale, ale wtedy nie czytalibyście tego przepisu.

Na przygotowanie tego dania, jeśli chcecie zrobić wszystko jednego dnia, potrzeba sporo czasu. Nie chcę Was przerażać, poza tym nie pamiętam ile dokładnie czasu spędziłam w kuchni – nigdy nie udaje mi się zmierzyć rzeczywistego czasu przygotowywania potrawy, dlatego że zwykle gotowanie rozgrywa się między rozmowami i po prostu przyjemnym spędzaniem czasu, więc szybko zapominam o wszelkich pomiarach. Staram się pamiętać jedynie o składnikach i tam, gdzie to konieczne odmierzać ilość.

Jeśli ktoś kiedykolwiek obierał ziemniaki dla pięciu osób (a dla takiej ilości osób przygotowałam placki) i przygotowywał farsz na przykład do naleśników wie ile mniej więcej czasu trwa mycie, obieranie i krojenie składników.

Dla ułatwienia farsz do placków można przygotować dzień wcześniej i przechować go w lodówce albo zaprosić kogoś do wspólnego przygotowania posiłku – wtedy wszystko idzie dużo szybciej. Ziemniaki na placki najlepiej zetrzeć (lub zmiksować w malakserze, jak ja to zrobiłam) tuż przed smażeniem.

Do przygotowania placków wzięłam:

– ziemniaki – ok. 20 średnich sztuk
– cebulę
– 2 spore ząbki czosnku
– 2 nieduże jajka (można wziąć jedno większe)
– sól
– pieprz
– 2 łyżki mąki pszennej
– olej do smażenia

Na farsz:

– 5 średnich marchewek
– 1 burak
– 3 średnie cebule
– 3 ząbki czosnku
– kawałek pora (ok. 15 cm)
– 1 pietruszkę
– 2 łyżeczki cukru
– 3 łyżki ciemnego sosu sojowego
– 1,5 – 2 szkl. wody
– łyżeczka curry
– szczypta cynamonu
– łyżeczka słodkiej papryki
– listek laurowy
– sól
– 2 łyżki oliwy

Przygotowanie – placki:

Ziemniaki obieramy i ścieramy na tarce albo miksujemy za pomocą robota kuchennego (dzięki czemu możemy zaoszczędzić sporo czasu). Ścieramy również cebulę i czosnek. Dodajemy jajka i mąkę – ja dodałam tylko 2 łyżki mąki pszennej, bo masa była dość ścisła, ale wszystko zależy od ziemniaków, jeśli są bardziej wodniste należy dodać więcej, aby masa nie była zbyt płynna.

Tak przygotowaną masę wykładamy na patelnię z rozgrzanym olejem tak, aby uzyskać placki wielkości zbliżonej do naleśników. Gdy spód się zrumieni przewracamy na drugą stronę – dokładnie jak przy smażeniu zwykłych placków ziemniaczanych (bo są to zwykłe placki; jedyna różnica i zarazem trudność polega na smażeniu placków wielkości dużej patelni, przy czym trzeba uważać, aby przy przewracaniu na drugą stronę placki nam się nie połamały).

Farsz:

Warzywa myjemy i obieramy. Pora kroimy w talarki, a cebulę w kostkę, zasypujemy 2 łyżeczkami cukru i odstawiamy na ok. 10 minut. Następnie wrzucamy na rozgrzaną oliwę. Dodajemy curry, cynamon i słodką paprykę. Gdy składniki się zeszklą dodajemy 2 łyżki sosu sojowego, listek laurowy i dolewamy ok. pół szklanki wody. W tym czasie rozdrabniamy resztę warzyw (marchew, buraka i pietruszkę) – na tarce lub za pomocą robota i dodajemy do pora i cebuli. Dolewamy wodę – mniej więcej 1 szklankę, ale jeśli trzeba – więcej. Chodzi o to, by warzywa się dusiły i nie przypaliły. Na koniec dodajemy 1 łyżkę sosu sojowego i solimy do smaku (uwaga: sos sojowy jest słony, więc trzeba próbować żeby nie przesadzić z solą).

Warzywa gotujemy na wolnym ogniu do momentu aż będą miękkie – trwa to około 20-25 minut, ale jak wspominałam nie jestem najlepsza w odmierzaniu czasu (chyba, że chodzi o pieczenie ciasta).

Sposób podania:

Kuchnia to nie matematyka – danie podajemy jak lubimy i uważamy za słuszne. Można najpierw przygotować farsz, a później smażyć placki i podawać ciepłe od razu po przygotowaniu. Ma to jednak ten minus, że niewielkie są szanse na to, by każdy (jeśli przygotowujemy danie dla większej ilości osób niż mamy w kuchence palników i patelni) dostał ciepłe danie w tym samym czasie. Można też usmażyć wszystkie placki i podgrzać je w piekarniku albo podać wystudzone, za to z gorącym farszem.

Na rumianych plackach kładziemy zabarwiony na rudo-bordowo farsz (zasługa marchewki i jednego buraka niepozornej wielkości). Można złożyć placek na pół i przykryć warzywa albo rozłożyć je na całej płaszczyźnie placka.

Na koniec najlepiej posypać czymś świeżym i zielonym – natką pietruszki, koprem, bazylią – albo wszystkim po trochu. Dla koloru, dla zmysłów, dla smaku.

Nigella gryzie

Nigella gryzieJestem zupełnie niepoprawna i zarazem niezbyt oryginalna jeśli chodzi o boginię telewizyjnych programów kulinarnych. Mogłabym oglądać jej programy na okrągło, nieważne czy widziałam jak przyrządza konkretne danie dwa, czy piętnaście razy. Nie wiem czy wielu jest takich jak ja – maniaków oglądania jedzenia na ekranie, ale ludzie lubią Nigellę, a w prasie znalazłam przynajmniej kilka powodów takiej tendencji.

Książka Nigella gryzie jest dla mnie wyjątkowa i, niestety, jedyna, bo na razie tylko ta została przetłumaczona na polski. W ostatnim czasie przejrzałam wiele książek kulinarnych i kilka kupiłam, ale żadnej nie można porównać właśnie z tą.

Przepis to nie wszystko. Składniki i sposób przygotowania jest owszem ważny, bo bez tego w przypadku niektórych potraw ani rusz, ale jest jeszcze coś, co sprawia, że nawet jeśli nie szykuję się do wydania przyjęcia ani gotowania w ogóle, lubię tę książkę brać do ręki.
Na pewno ważne są zdjęcia. Fotografie pojawiają się jednak w większości książek kucharskich, chociaż w wielu przypadkach zdjęcia są nie tyle przeciętne, co często pozbawione dobrego smaku. Jeśli miałabym wybierać książkę bez zdjęć i taką, w której zdjęcia robiła osoba, która nie ma dobrego gustu i zmysłu estetycznego wolę tę pierwszą.

Ale nie tylko smakowite zdjęcia sprawiają, że Nigella gryzie jest moją ulubioną książką o jedzeniu. Jest jeszcze lekkie pióro autorki i kilka słów poza standardowymi: 100 gramów mąki, 2 jajka; jajka zmiksować z mąką. I to właśnie uwielbiam.
Opowieści o pochodzeniu potrawy i komentarze odnośnie sposobu podania, okoliczności kiedy Nigella raczy nimi swoich gości – to może dla wielu być zbędne. Tak jak dla pewnej grupy stąpających twardo po ziemi ludzi zbędne są wszelkie opisy w literaturze – w końcu bez epitetów dałoby się przekazać większość faktów z życia bohatera, a i powieść byłaby ze cztery raz krótsza. Mnie jednak nie chodzi o skrótowe, łatwe i szybkie do przyswojenia opisy literackie. Tak samo w przypadku przepisów nie zawsze chodzi mi o wymienienie składników i sposobu ich łączenia. Wszak to mam i w Internecie i w większości innych źródeł – w gazetach i książkach.

Nigelli zarówno gotowanie jak pisanie o jedzeniu sprawia dziką frajdę, a ludzi z pasją – zwłaszcza jeśli pasja pokrywa się z moimi zainteresowaniami – uwielbiam – słuchać, oglądać, czytać.

Nigella gryzie to dla mnie wspaniała literatura. W sam raz na każdą porę dnia, na dni deszczowe i słoneczne, jako towarzysz leniwego spędzania czasu w ogrodzie jak i wtedy, gdy w zimowe wieczory siedzę otulona kocem a w ręku trzymam kubek kakao. Są tylko dwa warunki – kochasz jeść i o jedzeniu słuchać i po drugie jesteś najedzony albo – masz coś pysznego do podgryzania. Bowiem czytając i oglądając dobrodziejstwa na pięknych fotografiach trudno pokonać nieodpartą ochotę na małe co nieco.

Niedzielna sałatka wiosenna

Jeśli masz ochotę na lekką zakąskę albo dodatek do mięsa, czy śniadaniowych kanapek, a jednocześnie jesteś stęskniony za słońcem i zmęczony brakiem świeżych warzyw w zimę, proponuję by u progu wiosny wykorzystać to, co pojawia w sklepach coraz częściej.

O nowalijkach krążą różne opinie i, niestety, skrajnie różne. Jedni z entuzjazmem zalecają ich jedzenie, inni – wręcz przeciwnie.

Negatywne opinie puszczam mimo uszu – nie tyle dlatego, że uważam, że wiem lepiej. Nie wiem. Ale uwielbiam łączyć kolorowe, lekkie składniki i później się nimi zajadać. Dlatego sałatka, którą znalazłam dziś na niedzielnym stole wprawiła mnie w błogi nastrój i postanowiłam podzielić się przepisem na nią.

Zresztą, nie chodzi tu o przepis tylko o wymienienie składników, bo wszystko kroi się na mniejsze części – jak duże to kwestia gustu – i miesza w misce. Nie wyobrażam sobie żadnych sztywnych reguł co do składników podczas przygotowywania tego typu sałatek. Po prostu wrzucam to, co lubię i co akurat mam w domu. Poniższy przepis jest tylko propozycją.

Składniki:

– sałata
– rzodkiewki
– pomidor
– świeży ogórek
– szczypior
– kiełki – z rzodkiewki i soi
– rzeżucha
– sól, pieprz
– oliwa z oliwek

Sałatę należy porwać na mniejsze części, rzodkiewki, pomidory, ogórki pokroić w plastry albo kostkę (każdy lubi inną wersję, o czym przekonałam się próbując różnych sałatek u znajomych). Szczypior i rzeżuchę posiekać w półcentymetrowe kawałki, kiełki dodać w całości. Wszystko doprawić oliwą, solą i pieprzem.

Do sałatki świetnie pasują wszelkie kanapki – z przeróżnymi serami, na przykład z mozzarellą albo z mięsem.